Aspik w tym roku polubił śnieg. Wcześniej "to białe" było wrogiem, od którego trzeba było trzymać się z daleka.
Zdarzyło się pewnego pięknego, śnieżnego dnia, że Aspik z matką wracali z terapii SI. Matka-zmarzlak po chodniku, syn po śniegu zgarniętym z chodnika na coś, co bywa w określonych porach roku pasem zieleni. W tamtym czasie śniegu leżało sporo, Aspik brodził w nim po kolana.
I stała się katastrofa: dziecko przewróciło się, wpadając całymi rączkami w śnieg. Matka przerażona (dziecię zaraz zacznie wyć) i szczęśliwa zarazem (odruch podporu zadziałał).
Ale Aspik, jak zwykle nie zachował się zgodnie z oczekiwaniami. Uśmiechnął się, wstał, otrzepał się i... znów padł w śnieg. I tak jeszcze kilkanaście razy, wciąż ze śmiechem.
Ta historia nie zmieniła stosunku dziecka do śniegu w każdej sytuacji.
Aspik kilka lat temu dostał od chrzestnej sanki. Super, duże, stabilne, drewniane, z oparciem. Ja troszeczkę je zmodernizowałam, do sznurka dołączyłam pasek (taki zwykły, skórzany), który zapinam sobie w talii, żeby ciągnąć dziecko i mieć wolne ręce. Zaprzęgam się do sanek.
Mój syn ma już świetnie wyćwiczoną równowagę. Potrafi chodzić po wąziutkim krawężniku, po każdej równoważni, swobodnie siedzi na piłce, jeździ na rowerku biegowym. Wszystko jest idealnie, aż do chwili, kiedy Aspik ma oderwać stopy od podłoża. Zupełnie niewykonalne jest siedzenie na wałku czy platformie z nogami "na kokardkę". A na swoich saniach Aspik siada z nogami wyprostowanymi.
Już wiem, że każda nierówność na drodze sanek powoduje, że mój syn, zamiast kontrować przechył, wychyla się jeszcze bardziej. Efektem najechania jedną płozą na małą kupkę śniegu jest wywrotka i wielki ryk. Niestety tu problem pozostał.
Zima wróciła, znów trzeba wyjąć sanki z piwnicy, zaprząc się i pojechać po dziecię do przedszkola. Trzymajcie kciuki, żeby nie było wywrotki :)
kiedyś wybrałam się na szkolny kulig z Józkiem -zasada była taka: gdy ktoś spada z sanek, wszyscy się zatrzymują, koń też i czekają na tych spadalskich. I kto co chwila spadał, kto? ja z Józkiem oczywiście. Józek jechał na sankach, nagle tak jakoś wymyślnie przechylał się w jedną stronę i bach znów wszyscy czekali na nas
OdpowiedzUsuń