Jak u Hitchcocka, zaczęło się od trzęsienia ziemi.
Aspik wczoraj pojechał jak zwykle rano do przedszkola. Ja niestety dopiero na miejscu dowiedziałam się, że na ten dzień zaplanowano wyjście do biblioteki. Musiałam iść do pracy (pracuję w tym samym budynku) więc musiałam przekonać opornego syna do wyjścia z dziećmi. Nie będę opisywać biegania pomiędzy pracą i przedszkolem, uspokajania spanikowanego dziecka. Dość powiedzieć, że się udało. Aspik poszedł.
Wrócił półtorej godziny później, przyszedł do mnie do pracy, padł na podłogę i już się stamtąd nie ruszył do końca moich zajęć.
Później pojechaliśmy do pani psycholog na zajęcia, Aspik nie współpracował wcale. Dziwiłam się temu bo zwykle podobały mu się te zajęcia. Cóż, myślałam, każdy może mieć gorszy dzień.
Moje zdziwienie minęło dzisiaj rano, w czasie rozmowy z panią z przedszkola. Powiedziała, że Aspik był wyjątkowo grzeczny, ani razu nie zaprotestował, wszedł bez śladu paniki do nowego miejsca z gromadką dzieci. W czasie wizyty w bibliotece też zachowywał się idealnie, nie żądał natychmiastowego wyjścia, nie pozwolił sobie na stereotypy. Po prostu zachowywał się jak zupełnie normalne (aż zbyt grzeczne) dziecko.
Jestem z niego taka dumna. Poradził sobie z nowym miejscem, z wyjściem, z przebywaniem z innymi. Nie robił nic, co mu pomaga, żadnych stereotypii, uciekania. Nic dziwnego, że później padł, nie współpracował, po prostu miał już dość, był przeciążony. Mój kochany, dzielny syn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz