wtorek, 4 lutego 2014

Historia pewnego zapisu

Sobotni poranek przywitał nas słonecznie. 5 stopni na minusie, dobra temperatura, żeby wyjść z dzieckiem na sanki. Nie, nie, nie... nie tym razem. Dziecko pokasłuje.
Zaczynamy nasze zwykłe w takich sytuacjach działania. Inhalacje, których młody człowiek szczerze nie znosi, ale którym poddaje się z niewielkim zaledwie sprzeciwem, albowiem on posłusznym synem jest. Syropek wzmacniający odporność. Bleee, niedobry. I jeszcze coś, żeby gardła kaszel nie podrażnił.
Więcej w tej chwili zrobić sięnieda. Czekamy na rozwój wypadków.
Tymczasem słoneczny dzień zmienia się w wieczór, noc. Niedziela jest równie słoneczna, jak dzień wcześniej. I, podobnie jak dzień wcześniej, dziecko kaszle. Nie, nie podobnie - bardziej.
Środki zaradcze nie pomogły, ale stosujemy je dalej. Zaszkodzić nie mogą, a jak wiadomo, każdy lek potrzebuje czasu, żeby zacząć działać. Czekamy zatem. Tymczasem śnieg się roztapia, co powoduje wybuchy paniki dziecka. Bo jak to tak, ma chorować całą zimę? Ani razu nie ulepić bałwana?
Nadchodzi poniedziałek. Dzień, w którym dziecko idzie do szkoły na 8 rano. Tym razem nie idzie, bo od 8 rano są zapisy do przychodni. Matka dzwoni...
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty. Zadzwoń później lub poczekaj na linii.
Matka dzwoni.
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty. Zadzwoń później lub poczekaj na linii.
...dzwoni.
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty. Zadzwoń...
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty.
Pip pip pip Numer...
Pip pip pip...
Piiiiip piiiiip Dzień dobry. Przychodnia, w czym mogę pomóc?
Matce na chwilę odjęło mowę, ale szybko się pozbierała.
- Dzień dobry. Chciałabym zapisać syna do pediatry.
- Dzisiaj nie ma już wolnych miejsc.
- Aha, a na jutro?
- Na jutro przyjmujemy zapisy jutro od godziny 8 rano. - Matka zerknęła na zegarek. 8:27.
- Aha. Dziękuję, do usłyszenia. - mała groźba na koniec nie zawadzi ;) 

Wtorkowy poranek wstał jak zwykle od czterech dni, piękny, słoneczny i dość ciepły. Ciepły na tyle, że śnieg topnieje w tempie zastraszającym.
Dziecko też wstało, kaszlące bez zmian.
Oszczędzę wam opisu dzwonienia do przychodni, bo nie dotrwalibyście do końca. Od 7:59 do 8:18 wykonałam 54 telefony. Efekt identyczny, jak w poniedziałek.

Matka opatuliła dzieciaka, wcisnęła mu do kieszeni dwie paczki chusteczek (a tak, zapomniałam napisać, w niedzielę pojawił się katar). Sama też się ubrała. I wyruszyliśmy na szturm przychodni.
Na miejscu okazało się, że dwoje innych rodziców z dziećmi także szturmuje przychodnię. Byliśmy ostatni z pacjentów przyjętych po tych zapisanych.
Serdecznie współczujemy i przepraszamy Panią Doktor. Wyszła godzinę po teoretycznym końcu pracy.
Dziękujemy, że nas przyjęła - nie musiała.

To tylko wirusówka. Na szczęście.
Bo gdyby to było coś poważniejszego...?

4 komentarze:

  1. Kurczę, u nas też się coś zaczyna... Ale Ignaś ma chody i liczymy na nie:)
    Zdrowia Wam życzymy! I śniegu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymamy kciuki, żeby skończyło się, zanim na dobre się zacznie :)
      I dziękujemy za życzenia.

      Usuń
  2. my mamy śnieg i babcię, która mieszka niedaleko przychodni. Na śnieg patrzymy z okna, bo Stasienio z zapaleniem oskrzeli, a babcię wykorzystujemy do stania w kolejce do lekarza. I tylko dzięki temu dostajemy się do lekarza, bez babci chyba zginęlibyśmy marnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęściarze...
      A te Staśki niech już przestaną wygłupiać się z chorobami!

      Usuń