Sobotni poranek przywitał nas słonecznie. 5 stopni na minusie, dobra
temperatura, żeby wyjść z dzieckiem na sanki. Nie, nie, nie... nie tym
razem. Dziecko pokasłuje.
Zaczynamy nasze zwykłe w takich sytuacjach
działania. Inhalacje, których młody człowiek szczerze nie znosi, ale
którym poddaje się z niewielkim zaledwie sprzeciwem, albowiem on
posłusznym synem jest. Syropek wzmacniający odporność. Bleee, niedobry. I
jeszcze coś, żeby gardła kaszel nie podrażnił.
Więcej w tej chwili zrobić sięnieda. Czekamy na rozwój wypadków.
Tymczasem
słoneczny dzień zmienia się w wieczór, noc. Niedziela jest równie
słoneczna, jak dzień wcześniej. I, podobnie jak dzień wcześniej, dziecko
kaszle. Nie, nie podobnie - bardziej.
Środki zaradcze nie
pomogły, ale stosujemy je dalej. Zaszkodzić nie mogą, a jak wiadomo,
każdy lek potrzebuje czasu, żeby zacząć działać. Czekamy zatem.
Tymczasem śnieg się roztapia, co powoduje wybuchy paniki dziecka. Bo jak
to tak, ma chorować całą zimę? Ani razu nie ulepić bałwana?
Nadchodzi
poniedziałek. Dzień, w którym dziecko idzie do szkoły na 8 rano. Tym
razem nie idzie, bo od 8 rano są zapisy do przychodni. Matka dzwoni...
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty. Zadzwoń później lub poczekaj na linii.
Matka dzwoni.
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty. Zadzwoń później lub poczekaj na linii.
...dzwoni.
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty. Zadzwoń...
Pip pip pip Numer obecnie jest zajęty.
Pip pip pip Numer...
Pip pip pip...
Piiiiip piiiiip Dzień dobry. Przychodnia, w czym mogę pomóc?
Matce na chwilę odjęło mowę, ale szybko się pozbierała.
- Dzień dobry. Chciałabym zapisać syna do pediatry.
- Dzisiaj nie ma już wolnych miejsc.
- Aha, a na jutro?
- Na jutro przyjmujemy zapisy jutro od godziny 8 rano. - Matka zerknęła na zegarek. 8:27.
- Aha. Dziękuję, do usłyszenia. - mała groźba na koniec nie zawadzi ;)
Wtorkowy
poranek wstał jak zwykle od czterech dni, piękny, słoneczny i dość
ciepły. Ciepły na tyle, że śnieg topnieje w tempie zastraszającym.
Dziecko też wstało, kaszlące bez zmian.
Oszczędzę
wam opisu dzwonienia do przychodni, bo nie dotrwalibyście do końca. Od
7:59 do 8:18 wykonałam 54 telefony. Efekt identyczny, jak w
poniedziałek.
Matka
opatuliła dzieciaka, wcisnęła mu do kieszeni dwie paczki chusteczek (a
tak, zapomniałam napisać, w niedzielę pojawił się katar). Sama też się
ubrała. I wyruszyliśmy na szturm przychodni.
Na
miejscu okazało się, że dwoje innych rodziców z dziećmi także szturmuje
przychodnię. Byliśmy ostatni z pacjentów przyjętych po tych zapisanych.
Serdecznie współczujemy i przepraszamy Panią Doktor. Wyszła godzinę po teoretycznym końcu pracy.
Dziękujemy, że nas przyjęła - nie musiała.
To tylko wirusówka. Na szczęście.
Bo gdyby to było coś poważniejszego...?
Kurczę, u nas też się coś zaczyna... Ale Ignaś ma chody i liczymy na nie:)
OdpowiedzUsuńZdrowia Wam życzymy! I śniegu!
Trzymamy kciuki, żeby skończyło się, zanim na dobre się zacznie :)
UsuńI dziękujemy za życzenia.
my mamy śnieg i babcię, która mieszka niedaleko przychodni. Na śnieg patrzymy z okna, bo Stasienio z zapaleniem oskrzeli, a babcię wykorzystujemy do stania w kolejce do lekarza. I tylko dzięki temu dostajemy się do lekarza, bez babci chyba zginęlibyśmy marnie
OdpowiedzUsuńSzczęściarze...
UsuńA te Staśki niech już przestaną wygłupiać się z chorobami!