Mam nadzieję, że wybaczycie nam długie milczenie. Mamy dobre wytłumaczenie, ale Wam go nie zdradzimy. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Może za... pół roku? M., jak myślisz?
Tymczasem wraz z listopadem nadeszły długie jesienne wieczory, zimno, a raz już nawet spadło troszeczkę śniegu. To idealny czas, żeby wspomnieć nasz listopadowy odlot na południe :)
Pogodę trafiliśmy iście nielistopadową. W drodze do Chatki Puchatka wszyscy zdjęliśmy kurtki i wcale nie było nam zimno :) Na zdjęciu poniżej właśnie przed Chatką Puchatka stoimy, już ubrani bo wiatr był koooszmarny. Czy ktoś z Was tak sobie wyobrażał to miejsce w trakcie lektury książek A. A. Milnego?
Musicie mi uwierzyć, że naprawdę był tam Puchatek. A nawet dwa :)
Oczywiście wyjazd z Aspikiem oznacza, że urządzenia mechaniczne różne, różniste, być muszą. Były! Takie wyjątkowo duże. O, takie:
Czekaliśmy na autobus na Manhattanie...
I stało się stworzenie kota (lub człowieka), prawie jak u Michała Anioła :)
Wodospady bywały różne, mniejsze i większe, a wszystkie malownicze.
Za to wody płynące zachwyciły Aspika. Tam nauczył się puszczać kaczki.
Wkrótce tam wrócimy :)
PS. Czy ktoś zgadł. gdzie byliśmy?
myliłam się, myśląc o Szklarskiej - to Bieszczady
OdpowiedzUsuńNam w tym roku nie udało się wybrać na Połoninę Wetlińską, może wiosną Julka pospaceruje po Bieszczadach.
OdpowiedzUsuń